Letnie seminarium - Krakowska Szkoła Psychoterapii Psychoanalitycznej

 Kraków, ul. Śliska 16, lok. 2
Przejdź do treści
Wywiad z Edytą Biernacką i Władysławem Banasiem
„Zawodu psychoterapeuty nie można wykonywać w samotności…” Coś o letnich seminariach i nie tylko….
O początkach i historii Szkoły z jej właścicielami rozmowę kontynuują Ewa Kwaśny i Monika Gzyl.

Ewa Kwaśny i Monika Gzyl: Chciałybyśmy porozmawiać o historii letnich wyjazdów organizowanych przez Krakowską Szkołę Psychoterapii Psychoanalitycznej…
Władysław Banaś: Te intensywne programy, czy też letnie intensywne szkoły psychoterapii psychoanalitycznej, są przeplecione z historią KSPP. W 2000 r. wraz z Gustawem Sikorą  otworzyliśmy Szkołę i od razu zorganizowaliśmy pierwsze seminarium w Barlinku. Rok później dołączyła do nas Edyta. Te wyjazdy od początku posiadały dużą siłę dydaktyczną, która wynikała z dobrej proporcji części doświadczeniowej z teoretyczną podstawą.
Początkowo ich struktura opierała się na 20 minutowych sesjach, w których każdy był na zmianę pacjentem, terapeutą i obserwatorem sesji innych. To, co się na nich wydarzało, było opracowywane później na rożnych poziomach poznawczych podczas dyskusji. Pamiętajmy, że mówimy o czasach, kiedy nie było jeszcze szerokiej dostępności do psychoterapii psychoanalitycznej. Te osoby, które nie miały własnej terapii, mogły w ten sposób sprawdzić czy taka metoda pracy własnej i z pacjentem, przekonuje ich, czy ma dla nich sens. Więc stanowiło to wówczas dużą wartość, ponieważ w takiej laboratoryjnej formie, krótkiej, intensywnej i emocjonalnie znaczącej,  zachodził żywy proces emocjonalny, zarówno od strony pacjenta jak i terapeuty. Można się było później mu przyglądać.
Przez długi czas zachęcaliśmy w ten sposób studentów do wzięcia udziału w naszym szkoleniu. Z czasem te wyjazdy weszły jako stały element, który kończył kurs podstawowy. Szkolenia w ciągu roku miały siłą rzeczy charakter głównie intelektualny, poznawczy, a te letnie szkolenia były bardziej doświadczeniem emocjonalnym, które to wszystko łączyło, spajało i miało motywować do podejmowania własnej psychoterapii.
Historycznie rzecz ujmując, wszystko zaczęło się od letniego intensywnego programu w Instytucie Psychoterapii Gestalt we Frankfurcie, w którym wziąłem udział, pracując jako student w Niemczech na czarno w tartaku. To był 1990 rok. W 1993 roku włączyliśmy tę strukturę w działalność tworzącego się Ośrodka Psychoterapii Psychodynamicznej i z tego co wiem, Krakowskie Centrum Psychodynamiczne nadal ją replikuje podczas własnych letnich seminariów. To fascynujące, że nadal tam to trwa, biorąc pod uwagę, że zrobiliśmy to pierwszy raz w 1993… Prowadziliśmy wspólnie te wyjazdy podczas mojej krótkiej współpracy z Januszem Kitrasiewiczem i Piotrem Drozdowskim – czyli do 1997 r. W trakcie, oczywiście rozwinęliśmy tę strukturę, dopracowaliśmy ją, a panowie w dalszym ciągu ją eksploatują ... My w pewnym momencie z tej formy zrezygnowaliśmy. Przyczyniła się do tego na pewno większa dostępność psychoterapeutów psychoanalitycznych, u których można było rozpocząć własny trening.
Edyta Biernacka: Na rezygnację z takiej struktury wpłynął przede wszystkim wymóg własnej psychoterapii, mówimy bowiem o czasie, kiedy powstawało Polskie Towarzystwo Psychoterapii Psychoanalitycznej. Utworzone zostało w 2003 r., chwilę trwało ustalanie norm szkoleniowych.
W.B.: Zakończyliśmy te rundki terapeutyczne w 2012?
E.B.: Na pewno wcześniej. Myślę, że najpóźniej w 2009 .
W.B.: Tak. Wymogi PTPP, ale i świadomość konieczności podejmowania własnej psychoterapii psychoanalitycznej, zdezaktualizowało tę doświadczeniową część i wtedy przeformułowaliśmy te wyjazdy tak, że obecnie odbywają się już tylko seminaria, superwizje, omawiamy teksty kazuistyczne, czytamy najistotniejszych teksty z całego czteroletniego kanonu naszego studium psychoterapii. Okazało się, opracowywanie tych wszystkich materiałów plus superwizja, również daje emocjonalny obraz tego czym jest psychoterapia psychoanalityczna, czyli że te inscenizowane sytuacje nie są do tego koniecznie potrzebne.
Te wyjazdy, z mojej perspektywy, są ciekawym podsumowaniem roku, dzielimy się tam bieżącym doświadczeniem klinicznym, wprowadzamy nową wiedzę wywiedzioną z superwizji, z aktualnie czytanych książek…  To pomaga studentom w określeniu, czy są zainteresowani tym zawodem, taką tożsamością…
E.B.: Tak, zawsze mówię na rozmowach kwalifikacyjnych, że ten wyjazd to jest moment, w którym studenci mogą się przyjrzeć temu czego uczymy i zobaczyć, czy im to odpowiada. Ale mówię też, że my również się im przyglądamy, temu czy chcemy ich dalej uczyć. Więc to takie przyglądanie się obu stron wzajemnie.
Po ostatnim walnym zebraniu PTPP, na którym aktywnych było wielu naszych absolwentów, dotarło do mnie, że wychowaliśmy przez te lata bardzo dużo osób zaangażowanych w życie Towarzystwa i w tworzenie naszego środowiska. Dwie kadencje temu był zarząd, który prawie w całości składał się z jednego rocznika naszych absolwentów a dodatkowo były dwie czy trzy osoby w Radzie. Teraz do władz weszło również sporo osób, które skończyły KSPP. Więc wydaje mi się, że te wyjazdy pełnią bardzo ważną integrującą funkcję. One są świadomie integracyjne, nie dzieje się to ukradkiem. To jest nasz cel, o którym wprost mówimy, że chcemy, żeby ludzie się tam poznali ze sobą, zaprzyjaźnili, żeby lubili ze sobą spędzać czas, rozmawiać. Jestem coraz bardziej przekonana, że zawodu psychoterapeuty nie można wykonywać w samotności. Terapeuci muszą ze sobą współpracować, powinni być w środowisku, w Towarzystwie, muszą mieć jakąś grupę odniesienia i dyskutować swoje problemy w grupie. To nie jest praca tylko do gabinetu i do superwizji indywidualnej. I mam nadzieję, że ważną częścią kultury szkoły stały się właśnie te wyjazdy i twórcza praca, która się na nich odbywa.  .
 
E. K.: Podobna formuła wyjazdowych kursów jest w innych kursach psychoterapeutycznych, rozumiem jednak, że jeśli chodzi o kursy psychoterapii psychoanalitycznej, to unikatowe doświadczenie.
E.B.: Tak, o ile mi wiadomo, żadna inna szkoła atestowana przez PTPP nie ma w swoim programie szkoleniowych wyjazdów. W innych kursach atestowanych przez Towarzystwo Psychiatryczne, czy Psychologiczne, te wyjazdy są, ale opierają się na formule zgrupowania, realizowane są tam trochę inne cele.
W.B.: Tak, tam takie warsztaty poszły inną tradycją, opierają się głównie na samym procesie grupowym.

M.G.: Możecie opisać przykładowy dzień?
E.B.: Rano prezentowany jest krótki wykład, może powinnam powiedzieć - „gawęda” Władka, potem wchodzą bloki seminaryjne – czytamy kazuistykę, teksty teoretyczne opisujące kluczowe naszym zdaniem idee i na końcu realizowana jest część superwizyjna. Studenci dyskutują teksty w grupach, mają superwizję grupową. Budowanie kultury dyskusji w grupie, rozumienia tych tekstów razem, w dialogu, to jest coś co od początku proponujemy w szkole.
W.B.: To ciekawa teza, że te doświadczenia barlineckie, a od jakiegoś czasu z Mszany, są elementem socjalizowania studentów, czyli takiego wyjścia poza gabinet, poza pracę dwójkową. Tak, właściwie tworzą się tam emocjonalne zręby grupy treningowej, która później przez cztery lata będzie pracować. Ludzie się rozwijają poprzez tę grupę, poprzez inne osoby, we wzajemnych interakcjach…
E.B.: To jest dla nas bardzo ważne, jak studenci się odnoszą do siebie. Myślę, że tego nie bylibyśmy w stanie stwierdzić w momencie kwalifikowania studentów do samego szkolenia – na wyjazdach widać, jak się odnoszą do grupy, jak komentują materiał innych osób, w jaki sposób ze sobą dyskutują. I zdarza się, że czasami kogoś nie przyjmujemy do szkolenia, bo uważamy, że jest np. zbyt pogardliwy wobec innych, zbyt arogancki, że nie jest w stanie się uczyć od koleżanek i kolegów, nie chce prezentować otwarcie swojego myślenia.
W.B.: Tak, są osoby, które mylą swobodę wypowiedzi ze swobodą wywyższania się.
E.B.: To pewnie nie jest rzadkie, ale ważne jest do jakiego stopnia jest to posunięte..
 
M.G.: Zdarza się, że kogoś nie przyjmujecie dalej?
E.B.: Tak. Albo notujemy, że dana osoba jest do dalszej obserwacji. Wtedy taką informację, że mamy jakieś wątpliwości, studenci od nas otrzymują. Mówimy, że mają kłopot w dogadywaniu się z innymi w grupie. Później, już podczas rozmów z przydzielonymi im opiekunami, dostają też informacje o tym jak są postrzegani przez osoby prowadzące poszczególne zajęcia.
Ostatnio, jak padł pomysł, żebyśmy porozmawiali o Barlinku, dużo o tym myślałam i  naprawdę uważam, że to nie przypadek, że dużo osób po naszej szkole angażuje się w rozwój naszego środowiska. W Krakowie nie ma problemu z zebraniem Zarządu do Oddziału Małopolsko- Podkarpackiego, we Wrocławiu, gdzie jest dużo naszych absolwentów, też nie ma takiego problemu.
 
M.G.: Wracając do wyjazdów, struktura tych szkoleń się zmieniała …
E.B.: W zmianie pomogły sugestie ze strony osób z Towarzystwa Psychoanalitycznego, które niepokoiło, że ta pierwotna struktura jest niezgodna z etyką, chodziło o mieszanie przestrzeni terapii z przestrzenią szkolenia terapeutycznego.
W.B.: Tak, takie szkolenie edukacyjne, w którym niby jest się terapeutą, niby pacjentem. Coś o sobie się dowiadujemy, ale niby to nie jest prawda, a może jest…  Mimo wszystko przyznam, że mam sentyment do tej formy, dalej uważam, że tam był dobry balans refleksji w stosunku do doświadczenia. W każdym razie nikt nie zwariował. Choć wiem, że innych miejscach, jak w Laboratorium Psychoedukacji na podobnych zgrupowaniach, czy w Gestalcie, ludzie się psychicznie dekompensowali. U nas się to nie zdarzyło.
E.B.: To się nie działo też całkiem na dziko. Superwizowaliśmy to z Janem Malewskim. Cała struktura była z nim omawiana.
W.B.: Janek Malewski był entuzjastą takich doświadczeniowych sytuacji. Uważał np. że psychodrama może bardzo ożywiać psychoanalityczne myślenie.
 
E.K.: Podzielicie się osobistymi wspomnieniami z Barlinka?
W.B.: Historia tych wyjazdów jest przepleciona z powstaniem Ośrodka Psychoterapii Psychodynamicznej, a wcześniej ze szkoleniami w terapii systemowej. W Barlinku i w Świnoujściu były aktywnie działające poradnie psychologiczno- pedagogiczne.  Pracowały tam osoby, które kształciły się na początku lat 90-tych w terapii systemowej. Więc pierwszy mój wyjazd do Barlinka odbył się ze świętej już pamięci Włodkiem Kwasiborskim w 1992 roku. A później - w 1996 lub 1997 pojechaliśmy tam z Piotrem Drozdowskim i Januszem Kitrasiewiczem. Więc może właśnie z sentymentu za kolegami przyjechałem tam z Gustawem Sikorą w 2000 roku…? Pamiętam, że pierwsze dwa szkolenia odbywały się w trudnych emocjonalnie warunkach, bo w domu dziecka. Część młodzieży pozostała w ośrodku, pomimo wakacji. A później już jeździliśmy do Pensjonatu „Pod zegarem”.
E.B.: Szkolenia odbywały się jeszcze w pensjonacie „Leśny Dom”, który powstał na miejscu domu dziecka. Więc na koniec jeżdżenia do Barlinka znaleźliśmy się z powrotem w tym domu dziecka, który został przekształcony w elegancki pensjonat, dom weselny „Leśny dom”. Teraz już od pięciu lat jeździmy już do Mszany.
 
M.G.: Skąd ta zmiana?
E.B.: Powody były prozaiczne - przestaliśmy się mieścić w Barlinku. Znak czasu – w „Pensjonacie pod zegarem” zrobił się hotel pracowniczy dla pracowników „Deski Barlineckiej”, sprowadzanych głównie ze wschodniej Europy. W pensjonacie „Leśny dom”  organizowane były przyjęcia weselne, więc były tam trudne warunki do pracy i wypoczynku po zajęciach. Dodatkowo coraz częściej zadawaliśmy sobie pytanie, dlaczego jeździmy 600 kilometrów na szkolenie? Teraz jeździmy do Mszany już tylko 60, co oznacza znaczną poprawę komfortu podróży i organizowania sobie pracy.
Natomiast sam Barlinek uważam za niezwykłe miejsce z uwagi na ludzi, którzy tam mieszkali. Te obrazy, które wiszą u mnie w gabinecie, to obrazy Romany Kaszczyc, zwanej Romą Barlinecką. Była artystką - rzeźbiarką, malarką, ale też pisarką. Zbierała legendy tamtej ziemi i publikowała je w zbiorach. W tej chwili nad jeziorem Barlineckim stoją figury przez nią wykonane. To postacie z legend - nimfy leśne, południce. Swego czasu wywoływały intensywne protesty miejscowych środowisk katolickich, które zmierzały do usunięcia ich z lasu. Tamtejsi ludzie uważali bowiem, że to demony i że nie może tak być, generalnie - nie po bożemu. Na szczęście udało się je ochronić. Roma była bardzo ważną postacią w Barlinku - prowadziła pracownie plastyczne i ceramiczne w Domu Kultury. Poznaliśmy ją przez Zosię Sobczak, która była szefową Poradni i naszym przyczółkiem w Barlinku, bo organizowała nam zaplecze lokalowe. Roma już nie żyje, zmarła kilka lat temu. Była naprawdę niezwykłą postacią. Dzieci z całego Barlinka przynosiły jej poranione ptaki, koty, psy. Z kolei bezdomni i pijacy proponowali jej małżeństwo. Pamiętam taką rozmowę z nią, która dobrze obrazowała klimat tego miejsca i tych ziem. Roma urodziła się na Wołyniu i miała kilka lat, kiedy doszło do rzezi wołyńskiej. Zostały jej po tym straszne wspomnienia. Po wojnie znalazła się we Wrocławiu, tam skończyła studia, a w międzyczasie była na plenerze w Barlinku. Po studiach ciągnęło ją bardzo, żeby tam wrócić, wiedziała, że musi tam zamieszkać. Wtedy były nakazy pracy, więc kosztowało ją sporo wysiłku by się to udało. A później, już jako dojrzała osoba, kiedy to już było możliwe, zaczęła szukać w archiwach różnych wiadomości na temat tej miejscowości na Wołyniu, w której się urodziła i kiedy zobaczyła mapę miasta, okazało się, że było bardzo podobne do Barlinka. Plan miasta z jeziorem, lasem i układem ulic był taki jak w jej rodzinnej miejscowości.
Druga poruszająca historia z nią związana jest taka, że kiedy została wezwana przed Komisję Ścigania Zbrodni Przeciwko Narodowi Polskiemu, żeby złożyła zeznania na temat zbrodni dokonywanych przez naród ukraiński na Wołyniu, to powiedziała, że takich zeznań od niej nie dostaną, bo uważa, że to nie narody popełniają zbrodnie, tylko zbrodniarze. W związku z tym nie będzie oskarżać żadnego narodu i nie godzi się na takie sformułowania. Roma wychowała tam mnóstwo ludzi. Do tej pory na tamtejszych ścieżkach można napotkać fragmenty jej wierszy – są wygrawerowane, wymalowane…
W.B.: Był w Barlinku duży emocjonalny potencjał, który kazał nam tam gnać, aż na drugi koniec Polski, a drogi wtedy były dużo gorsze niż teraz. Może to był też taki próg motywacyjny dla studentów, jeśli chodzi o rozpoczynanie szkoleń, czy dojadą tak daleko…

M.G.: Kto teraz z kadry jeździ na te intensywne wyjazdy?
W.B.: Przez lata jeździłem ja z Edytą, rok temu pierwszy raz pojechały Milena Kuźdub z Katarzyną Lendą - Woźniak. W przyszłym roku prawdopodobnie one same pojadą, może przejmą już prowadzenie, a może na zmianę jeszcze pojeździmy…
E.B.: To jest zawsze przyjemne doświadczenie spotkania ze studentami. Tak jak Władek mówił, te wyjazdy to dla nas synteza ostatniego roku. Z grubsza omawiamy te same artykuły, jednak każdy wyjazd jest inny, nawet te same teksty omawiamy z innej strony, z innego poziomu. Co roku inaczej rozkładamy akcenty, każda grupa wprowadza swój niepowtarzalny klimat.
 
M.G.: Jakie artykuły omawiacie?
E.B.: Takie, które reprezentują podstawowe zagadnienia omawiane później na studium psychoterapii. Jeśli chodzi o teorię popędową, to  czytamy „Popędy i ich losy” i „Uwagi o dwóch zasadach życia psychicznego” Freuda. Kompleks Edypa to Britton i Steiner, jeśli chodzi o narcyzm, to czytamy Symingtona a od pewnego czasu weszła jeszcze teoria kohabitacji Sinansona  i teoria Cassorli opisująca zjawisko enactmentu.  To podstawowe koncepty, tak żeby studenci wiedzieli co ich czeka przez kolejne cztery lata.
W.B.: Jest taki tekst Johna Rickmana z lat 50 tych, na temat kultury pracy towarzystw analitycznych. Można w nim przeczytać, że jej ważnym elementem jest nie tylko prezentacja referatów, ale też publiczna prezentacja swojego sposobu myślenia – to, czy w kontakcie z innymi osobami, jesteśmy w stanie formułować swoje myśli. Myślę, że te wyjazdy temu właśnie służą. To dla nas taka roczna aktualizacja tego co się u nas wydarzyło – i klinicznie, i superwizyjnie. Przekazanie tej wiedzy w kontakcie z ludźmi początkującymi, stanowi pewne wyzwanie. Trzeba zaprezentować swój sposób myślenia w sposób prosty, zrozumiały i przystępny, bez jakiegoś wielkiego ideologizowania. Chodzi o pokazanie jak bardzo zakłócająca bywa ta metoda, jakie ma ograniczenia, opowiedzieć, że nie jest dla wszystkich, pokazać jak trudne jest podejmowanie negatywnego przeniesienia i jak wysokie bywają tego koszty emocjonalne. To taka próba neutralnego pokazania jak bardzo duże emocjonalne wyzwania są w tym modelu pracy.
E.B.: Im więcej o tym myślę, tym bardziej jestem przekonana, że to jest bardzo istotny element struktury naszego szkolenia. Wrócę do tego co mówiłam, że aktualnie jest duży problem we wszystkich towarzystwach analitycznych z angażowaniem się członków w życie towarzystwa. Wszyscy się zastanawiają co z tym robić, jak to zmienić, na czym polega błąd w szkoleniu. Uważam, że pogląd, że szkolenia w psychoterapii mogą „produkować” egocentryków, jest niestety prawdziwy. Myślę, że do tego zawodu często idą ludzie, którzy nie chcą, żeby im się ktokolwiek w cokolwiek wtrącał, chcą siedzieć sami w gabinecie, robić to co sami uważają za stosowne i w ogóle nie są zainteresowani, co inni na ten temat myślą. Wręcz bywają oburzeni, że mieliby brać to pod uwagę. Dlatego wydaje mi się, że utrzymanie tej struktury jest ruchem przeciwko takiemu myśleniu o tym zawodzie.
W.B.: Ciekawe jest to, co mówisz. Koresponduje to z takim tradycyjnym poglądem, że analitycy, psychoterapeuci psychoanalityczni, czy może terapeuci w ogóle, są na ogół bardzo miłymi ludźmi kiedy siedzą na fotelu albo za kozetką, ale kiedy przychodzi do dogadania się z innymi, to okazują się bardzo niemili, albo co najmniej są niezainteresowani dogadywaniem się z innymi. Dlatego nasze szkolenie kładzie tak duży nacisk na ten społeczny element…
ul. Śliska 16, lok. 2
30 - 516 Kraków
(+48) 576 305 609
poczta@kspp.edu.pl
Sekretariat czynny:
wtorek i środa od 18.00. do 20.00.
Rok założenia KSPP - 2000
Krakowska
Szkoła
Psychoterapii
Psychoanalitycznej
Wróć do spisu treści